W kwestii Tiamat O Negative...
Porównywanie wyższości jednego nad drugim troszkę z dupy. Sama krytyka imidzu kapeli czy zmarłego lidera zespołu, jak by nie było rockowego, również wydaja się niezrozumiałą, tym bardziej w kontekście zaćpanego/najebanego Edlunda i jego własnych "wyczynów". Natomiast brak zrozumienia klimatu ToN, powodowany jest myślę, głównie osobistą niechęcią do Pietra, który w gruncie rzeczy był zabawowym chłopem. Jeżeli zaś idzie o zestawianie, to Tiamat od Wildhoney włącznie, chyba lepiej by było puścić fanowi Pink Floyd czy The Sisters of Mercy... Z tajpami jest łatwiej. Dla mnie, stabilnie siedzą w takiej charakterystycznej dla USA niszy heavy alternatywnego, bliżej niesprecyzowanego grania... Danzig, Life of Agony, White Zombie, Primus, Faith no More itp itd. Z lukrem goth-metalu nigdy nie utożsamiałem.
Muzycznie obydwa reprezentują odmienne światy, wrażliwości, estetykę...wpływy. No ale chuj. Wszyscy jesteśmy specami od niemożliwych spraw. Moze z góry napisze ze w mojej prywatnej ocenie, na udaną część dyskografii Tiamat składają się tylko albumy okresu przejściowego z dwoma udanymi pozycjami, reszta to nieważne pozycje. TON natomiast, to głównie dwa okresy i cztery solidne pozycje.
Próbującą grac surf rocka Treblinke omijajmy.
Muzyka
Tiamat to od zawsze minimalizm środków przekazu i treści. Ich twórczość znam już do Prey i pozwolę sobie uogólnić, ze prostota jest elementem wspólnym całej ich dyskografii. W obrębie tego ograniczonego spektrum, johhny & co. budują atmosferę, rozlewając kolejne warstwy plam dźwiękowych po muzycznym płótnie utworu. Powoli i ślamazarnie malują ten niełatwy obrazek.
Summerian Cry, The Astral Sleep i Clouds - Pierwszy poważny zonk,SC. Będę udawać ze płyta nie istnieje
TAS i C natomiast to albumy siostry: pierwsza toporna i surowa, druga plaska i płytka. Po latach słychać ze chłopaki uczyli się wtedy grac podstaw i obsługiwać instrumenty. Na szczęście prymitywizm charakteryzujący ich styl, w tandemie z wolniejszymi tempami, pozwalały się temu koślawemu ciasteczku jakoś upiec. Ja zresztą tez bylem jednym z wielu objadających się, tak wyszło. Człowiek nabrał się na dwa pierwsze płyty Samael, The Gathering to i Tiamat miał szanse. Dodam ze dwie pierwsze płyty Samael trzymają się dużo lepiej niż jakikolwiek metal z byle jakim syntezatorem. Zresztą to bez sensu porównywać poziom muzyków samael do tiamat.
Ale niech będzie, kiedyś inaczej je odbierałem i co za tym idzie, lubiłem. Prymitywizm wydawał się tym "chorym" elementem, a ezoterycznego mega klimatu dostarczały proste akordy klikane na casio. Utwory, rozegrane na kilku, nawet nie krzyżujących się dźwiękach, dzisiaj zawstydzają prozaicznością i naiwnością. Teksty śmieszne ale prosto w naiwne buntownicze serca nastolatków. Szczerze mówiąc, większość tych wczesnych, wyrastających z death metalu death-gothic/doomow zestarzała się okrutnie.
Wildhoney i Deeper Kind of Slumber. Dwa albumy przejściowego okresu działalności oddzielają dwie strony rzeki: wspomniany wcześniej morbid metal i rozpoczętą Szkieletorem erę monotonnego indie & goth rocka. Przyznam się ze bylem zdziwiony poziomem drzemki i rozwinięciem dosyć ograniczonego schematu Wildhoney. Deeper Four Leary Biscuits np z ładnym orientalnym smaczkiem i rytmem, to bardzo ładna piosenka. Po za tym mamy totalny zanik metalu i oprócz oczywistego pinkfloyd naśladownictwa, dodatkowe wpływy popularnych wówczas w radio gatunków: triphop, smooth jazz, rock alternatywny. Całościowo niebywale spójne jak na taka muzyczna woltę. Co jeszcze? Druga część albumu A Deeper Kind of Slamber, jest już trochę zbyt monotonna i na dłuższą metę mecząca. Tych dwóch wyżyn artystycznych zespołowi jednak nie zabiorę. A zamiast zestawiać z innymi nieadekwatnymi w metalowym koszyku, proponowałbym powalczyć na poletku które reprezentują...
Cala reszta później.... A wiec kasa musi się zgadzać. Czyli samplujemy te plamki i brzmienia które na W i D robiły gotyckim laskom i wsadzimy je w strukturę piosenek indie rocka i gotyku pod the sisters of mercy.
Najśmieszniejsze ze włączony właśnie z przypadku, pierwszy piosenek na The Scared People, z miejsca wskakuje w schemat church of tiamat, brighter than the sun, wydawać by się mogło ze trybut do Sisters of Mercy, ale muzycznie i gatunkowo absolutnie -Type o Negative na późniejszych albumach- goth rock/metal szuflada
O tajpach spróbuję krotko.
Przede wszystkim nigdy nie widziałem ich jako gothic czy doom metal.
Kiedy chłopczyki z Tiamat postanowili zostać satanistami, Edlund, mózg bandy nie porafil jeszcze grac, a muzyczna głowę zaprzątał mu głównie Hellhammer i Treblinka, lider Type o Negative był już doświadczonym w zmienianiu świata , grającym w Carnivore brooklinskim hardcorowcem. Wylądował z kontraktem w RoadRacer ale bez zespołu. Założył tajpow i mieli gotowy deal na 5 pelniakow.
*Powyżej wkleiłem piosenkę zespołu lidera Tiamat, teraz będzie piosenka byłego zespołu lidera Type O, to i to prostackie granie a jaka różnica*
Tak wiec kiedy w latach 90-92r Tiamaci startowali z przede wszystkim doom-deathmetalowymi wydawnictwami, w tym samym czasie, nowojorski zespół Type O Negative doświadczony raczej w HC/Crossover, wydaje niezwykle inteligentny debiut oraz poprawkę, tj.
Slow, Deep And Hard +
The Origin Of The Feces. Jakiekolwiek porównywanie materiałów analogicznych ze Szwecji jest bez sensu. W zestawieniu, pierwszy set to grafomańskie niemal naiwności muzyczne a drugi, doświadczenie-umiejętność-wyobraźnia-styl-wizja-egzekucja. Obydwa placki T0 składają się z ataków agresywnej crossoverowej surówki wymieszanymi z katedralnymi, grobowymi organami oraz zwolnieniami. Te z kolei, zupełnie jak na Wildhoney kilka lat później, przyprawione umiejętnym wykorzystaniem abrasywnej elektroniki, wpływami nowej fali i innych *ruinerow cywilizacji zachodu* - i bliżej im do progresywnego dziecka Misfits i Voivod czy Danziga, niż ówczesnego Doomu po europejsku i "raczej z metalowego pkt widzenia". Chociaż oczywiste wpływy tradycyjnie doomowe, np black sabbath, candlemass itp bla bla również tutaj znajdziemy. Proszę sobie sprawdzić co dłuższe kawałki. Image zespołu. Nie mam zastrzeżeń. Obydwa bandy dzieliła wówczas przepaść w samoświadomości artystycznej. Subiektywnie wybieram pałkę Pitera ponad focie gołego Mistera obozu w Treblince.
93-97 Tamci wydali Wildhoney i Deeper a ci
Bloody Kisses I
October Rust. Mamy ciężkie do zestawienia wyżyny obydwu ugrupowań. Z jednej strony strukturalnie dwa urozmaicone w postaci BK oraz W, plus bardziej tradycyjne w całościowej formie, piosenkowe, radiowe OR i ADKOS. W pierwszym przypadku, tajpi w szaleństwo poprzedniczek po mistrzowsku wpletli komercyjny patos. Załoga ze Sztokholmu zaś odcięła się od absurdu w który brnęła i wydając płytę nie metalowa a eksperymentalną, być może wpłynęli na popularność Pink Floyd pośród młodych metalowców. Drugi zestaw to przypadek albumu idealnego, w którym każdy najdrobniejszy element rewolucji zamienia się w motyw przewodni nowego. Myślę ze z Tiamat jest podobnie. Rożnicę stanowi jedyna rzecz której jestem pewny na 100. Z czterech porównywanych, Deeper jest najsłabszą.
Po za tym, o ile Bloody Kisses i October Rust jest wielką deklaracją wojny wypowiedzianej kwadratowemu gothic metalowi, o tyle dwóch wspaniałych ze Szwecji jest chwilowym ale totalnym od gotyku odejściem.
Cala reszta później.... Tez nieadekwatne, z przymusu, słabsze już albumy. Mozna na upartego który rock lepszy, life is killing me vs coś tam od Tiamat. Albo mierzyć zawartość procentową latania dziur w talencie pod postacią nabijacza czasu - mości "dżyn dżyn dżyn dżyn dżyn". Ale to nie jest interesujące i nie chce mi się więcej tego pisać.
Turris Babylonica e stercore facta est.