W tym momencie niczego nie słucham, popijam sobie w ciszy bardzo średniego, żeby nie powiedzieć, że chujowego portera od Peruna i myślę nad strategią na jutrzejsze posiedzenie w Heroes of Might and Magic III, bo koleżka wpada rano i będziemy cały dzień napierdalać jak w gimbazie, dopóki stara nie wróci z roboty. Ale napiszę Wam czego słuchałem wczoraj i dzisiaj rano, bo wiem, że bardzo tego chcecie. Azatem.
Sprawdziłem sobie pierwszy album Weapon, ogólnie OK, ale papy z dachu nie zerwało. Warmetalu za chuja tutaj nie ma, jest destroyerowanko. Można posłuchać, ale bez obesrania. Podobnie odświeżana Rudra z Singapuru. Niby death metal, taki poczerniały, niby jakieś orientalne pierdu-pierdu, ale jakieś to takie wszystko....behemothowe? W sensie nie podobieństwa, tylko muzycznego napuszenia co to nie oni, jaki ciężki metal a tak naprawdę gładkie granie. Co dalej? Aha, portugalski Ominous Circle. Nawet OK, kiedyś słuchałem i było w porządku, dzisiaj też jest w porządku. Szału brak, ale bez przypału. Najlepiej, kiedy grają death/doom a nie death. Następnie Flesh Megalith. O, tu już duużo lepiej. Obskurny, obmierzły, death/doom, nieprzyjemny i kaleczący wrażliwe uszka metalowca
No i na finał ostatni Mithras, o którym już tu dużo było pisane.