Tak więc od czasu do czasu coś tu wrzucę, bo jako niedoszły paladyn zwiedziony przez ciemną stronę mocy słucham sobie poszczególnych projektów, licząc na łaskę od Błogosławionych. Jak też słuchacie w skrytości, to śmiało tu możecie napisać, nic nikomu nie powiem.
Na pierwszy ogień idzie amerykański Fief. Pierwsza płytka jest o tyle ciekawa, że nie ma tam wcale lochów. To raczej spacerek po wiosce w letni wieczór, gdzie promienie słońca odbijają się w wodach pobliskiego strumyku. Jakiś chłop siedzi przed domkiem, brzdąkając na bałałajce, a jego Helga pogrywa na fleciku. Jest spokojnie i sielankowo, a Bilbo stoi oparty o drewniany płotek, zerkając na przechodzącego minstrela.
Druga płyta to kolejna ilustracja sielanki, jaką mają w swoim żywocie mieszkańcy wiosek. Gdzie w dzień krzątają się po domu bądź ogrodzie, zaś na wieczór idą się pobawić do dobrego zajazdu. Pobrzmiewa tu sporo średniowiecznych motywów, idealnych, by podczas ich wybrzmiewania tworzyć mikstury. Ciekawa, różnorodna jak na ten gatunek pozycja.
Kolejny sztos potwierdzający talent tych hamerykanów. Umieją oni komponować piękne motywy, podczas których umysł sam ucieka do Myrtany czy innego Tamriel. Niby jeden z kawałków ma tytuł The Sword That Sang, ale nadal dostajemy utwory o radosnym, sielankowym nastroju. Budzimy się rankiem w mglistej dolinie, jesienne wiatry nas delikatnie smagają po twarzy, a my nabieramy oddechu, bo oto szykuje się kolejny spokojny, niezmącony niczym dzień.